-No nie gadaj! - zaśmiałam się.
-Ale to prawda - uśmiechnął się.
Siedzieliśmy w samolocie już od 20 minut i rozmawialiśmy. Louis opowiadał mi, jak przez przypadek nauczycielka zamknęła go w sali i siedział tam kilka godzin, dopóki woźna tam nie weszła by posprzątać.
-Wiesz... - zaczął - myślałem że będziesz inna - zmarszczyłam brwi, nie widząc o co mu chodzi. - Chodziło mi o to że nie myślałem że... - zaciął się.
-Mów - zachęciłam go.
-...że będziesz wyglądać inaczej - niepewnie spojrzał na mnie.
Westchnęłam.
Wiedziałam o co mu chodziło. Jeśli zapytacie kogokolwiek, jak wyobraża sobie księżniczkę, pierwsze co wyskoczy w jego głowie to śliczna, chudziutka, wysoka i poukładana dziewczyna, z pięknymi blond lokami, sympatycznym uśmiechem, melodyjnym śmiechem, dużymi oczami, nieskazitelną cerą i długimi nogami.
Ja byłam przeciwieństwem w każdym stopniu. Może nie byłam wysoka ale też nie najniższa, miałam dość krótkie nogi, odziedziczyłam je po mamie, cieniowane, czerwone włosy przechodzące w fiolet sięgające do łopatek. Potrafiłam być wredna ale dla rodziny i znajomych byłam miła i bezinteresowna.
Myślałam że choć on nie będzie zwracać uwagi na mój wygląd.
Spuścił wzrok. Nic nie powiedział. Było trochę niezręcznie.
Do końca lotu siedzieliśmy w ciszy. Potem znowu do limuzyny i pod pałac.
Miałam nadzieję, że się do mnie odezwie.
Louis otworzył drzwi i wyszedł, a ja za nim. Sięgnęłam jeszcze po klatkę, która została mi potem wręcz wyrwana z dłoni. Zobaczyłam wielu fotoreporterów, stojących przed bramą. Na chwilę przymknęłam oczy z powodu fleszy. Światła oślepiały mnie, miałam mroczki przed oczami. Zmrużyłam je, chcąc choć trochę widzieć. Niestety, to nic nie dało i już po chwili leżałam na ziemi.
-Panienko! Czy wszystko w porządku? Nic się panience nie stało? - jakiś starszy męszczyzna w garniturze do mnie podbiegł i uklęknął obok.
"Nie, nic się nie stało" pomyślałam. "Ja tylko sprawdzam czy grawitacja istnieje."
Lou znalazł się obok mnie i razem z tym męszczyną podnieśli mnie, bym znowu stanęła.
-Laurin, co się stało? - zapytał szatyn.
-Przewróciłam się, to wszystko - uśmiechnęłam się słabo.
-Czy panienka da radę iść sama? - wtrącił się staruszek.
-Ja...
-Zaniosę ją - zaoferował Louis.
-Dam radę sama - upierałam się. Poczułam jak po mojej ręce spływa jakiś ciepły płyn. Poniosłam rękę.
Krew.
-No nie... - mruknęłam i jeszcze raz osunęłam się na ziemię.
tak, wiem. ten rozdział jest beznadziejny i krótki.
tak więc oficjalnie zarządzam przerwę, wrócę za kilka tygodni
-Ale to prawda - uśmiechnął się.
Siedzieliśmy w samolocie już od 20 minut i rozmawialiśmy. Louis opowiadał mi, jak przez przypadek nauczycielka zamknęła go w sali i siedział tam kilka godzin, dopóki woźna tam nie weszła by posprzątać.
-Wiesz... - zaczął - myślałem że będziesz inna - zmarszczyłam brwi, nie widząc o co mu chodzi. - Chodziło mi o to że nie myślałem że... - zaciął się.
-Mów - zachęciłam go.
-...że będziesz wyglądać inaczej - niepewnie spojrzał na mnie.
Westchnęłam.
Wiedziałam o co mu chodziło. Jeśli zapytacie kogokolwiek, jak wyobraża sobie księżniczkę, pierwsze co wyskoczy w jego głowie to śliczna, chudziutka, wysoka i poukładana dziewczyna, z pięknymi blond lokami, sympatycznym uśmiechem, melodyjnym śmiechem, dużymi oczami, nieskazitelną cerą i długimi nogami.
Ja byłam przeciwieństwem w każdym stopniu. Może nie byłam wysoka ale też nie najniższa, miałam dość krótkie nogi, odziedziczyłam je po mamie, cieniowane, czerwone włosy przechodzące w fiolet sięgające do łopatek. Potrafiłam być wredna ale dla rodziny i znajomych byłam miła i bezinteresowna.
Myślałam że choć on nie będzie zwracać uwagi na mój wygląd.
Spuścił wzrok. Nic nie powiedział. Było trochę niezręcznie.
Do końca lotu siedzieliśmy w ciszy. Potem znowu do limuzyny i pod pałac.
Miałam nadzieję, że się do mnie odezwie.
Louis otworzył drzwi i wyszedł, a ja za nim. Sięgnęłam jeszcze po klatkę, która została mi potem wręcz wyrwana z dłoni. Zobaczyłam wielu fotoreporterów, stojących przed bramą. Na chwilę przymknęłam oczy z powodu fleszy. Światła oślepiały mnie, miałam mroczki przed oczami. Zmrużyłam je, chcąc choć trochę widzieć. Niestety, to nic nie dało i już po chwili leżałam na ziemi.
-Panienko! Czy wszystko w porządku? Nic się panience nie stało? - jakiś starszy męszczyzna w garniturze do mnie podbiegł i uklęknął obok.
"Nie, nic się nie stało" pomyślałam. "Ja tylko sprawdzam czy grawitacja istnieje."
Lou znalazł się obok mnie i razem z tym męszczyną podnieśli mnie, bym znowu stanęła.
-Laurin, co się stało? - zapytał szatyn.
-Przewróciłam się, to wszystko - uśmiechnęłam się słabo.
-Czy panienka da radę iść sama? - wtrącił się staruszek.
-Ja...
-Zaniosę ją - zaoferował Louis.
-Dam radę sama - upierałam się. Poczułam jak po mojej ręce spływa jakiś ciepły płyn. Poniosłam rękę.
Krew.
-No nie... - mruknęłam i jeszcze raz osunęłam się na ziemię.
tak, wiem. ten rozdział jest beznadziejny i krótki.
tak więc oficjalnie zarządzam przerwę, wrócę za kilka tygodni